Szukali bomby w autokarze
dział: Sport / dodano: 07 - 05 - 2022
Był niewątpliwie jednym z najlepszych piłkarzy w historii Inowrocławia. W najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce rozegrał blisko dwieście spotkań. Szkoda, że nie pojawił się w kadrze, ale i tak Piotr Prabucki ma wiele do wspominania. Najdłużej występował w klubach wielkopolskich. Tam też święcił największe triumfy. Jeden z najlepszych piłkarzy w historii kujawskiego futbolu opowiada o swoich sukcesach, korupcji w futbolu, aktualnych zajęciach i tym, co dzieje się z jego macierzystym klubem. Rozmowa pochodzi z 2015 roku.
Zaczęło się od ojca, który był działaczem?
Tak, gdy miałem 8 albo 9 lat, zaprowadził mnie na stadion. Zadebiutowałem jako piętnastolatek w wygranym 4:0 albo 4:1 meczu z Cuiavią. Do 18 roku życia grałem w Goplanii, a później ruszyłem w świat.
On był wtedy kierownikiem drużyny. Było przez to łatwiej?
Nie. Traktował mnie tak samo, jak każdego innego zawodnika. Nawet w domu zbyt często nie rozmawialiśmy na temat mojej gry, bo od początku prowadził mnie trener Raniszewski, który byl na tyle dobry, że ojciec w to nie ingerował.
Grałeś w czasach, kiedy zawodnicy nie wylewali za kołnierz. Nie miało to wpływu na wyniki?
Oprócz tego, jakby to nazwać, niesportowego trybu życia, były dobre wyniki i dobra gra. Goplania wtedy utrzymywała się na równym, dobrym poziomie. Drużyną, z którą najczęściej się biliśmy o awans, był Stoczniowiec Gdańsk. Pamiętam z nimi mecz, który był bardzo podejrzany, a była wtedy możliwość awansu do II ligi. Po latach się dowiedziałem, że niektórzy zawodnicy nie grali czysto. My z Mirkiem Milewskim byliśmy tam młodzi i o tym nawet nie wiedzieliśmy.
Słynnych meczów z Arką już nie doczekałeś?
Byłem już wtedy w Lechii. Na obozie w Korei dostałem informację, że Goplania wygrała mecz tylko 3:2 z Gryfem Słupsk, a do awansu potrzebne było zwycięstwo różnicą trzech goli. Po tym meczu były jakieś awantury na stadionie.
Jak się dostałeś do Gdańska? Ktoś polecił, czy zauważyli?
Chyba zauważyli. Pamiętam zresztą, że zainteresowany mną był także Lech Poznań, a Goplania i Lech były wtedy klubami kolejowymi, więc współpraca się układała. Ich propozycja była jednak niekonkretna. Kazali mi przyjechać na tydzień na testy i wtedy mieli zadecydować, czy mnie chcą. Bardziej konkretni byli w Gdańsku. Powiedzieli, żebym przyjeżdżał i podpisujemy umowę. Wybrałem Lechię tym bardziej, że mogłem studiować w Gdańsku.
Zaczęło się od ojca, który był działaczem?
Tak, gdy miałem 8 albo 9 lat, zaprowadził mnie na stadion. Zadebiutowałem jako piętnastolatek w wygranym 4:0 albo 4:1 meczu z Cuiavią. Do 18 roku życia grałem w Goplanii, a później ruszyłem w świat.
On był wtedy kierownikiem drużyny. Było przez to łatwiej?
Nie. Traktował mnie tak samo, jak każdego innego zawodnika. Nawet w domu zbyt często nie rozmawialiśmy na temat mojej gry, bo od początku prowadził mnie trener Raniszewski, który byl na tyle dobry, że ojciec w to nie ingerował.
Grałeś w czasach, kiedy zawodnicy nie wylewali za kołnierz. Nie miało to wpływu na wyniki?
Oprócz tego, jakby to nazwać, niesportowego trybu życia, były dobre wyniki i dobra gra. Goplania wtedy utrzymywała się na równym, dobrym poziomie. Drużyną, z którą najczęściej się biliśmy o awans, był Stoczniowiec Gdańsk. Pamiętam z nimi mecz, który był bardzo podejrzany, a była wtedy możliwość awansu do II ligi. Po latach się dowiedziałem, że niektórzy zawodnicy nie grali czysto. My z Mirkiem Milewskim byliśmy tam młodzi i o tym nawet nie wiedzieliśmy.
Słynnych meczów z Arką już nie doczekałeś?
Byłem już wtedy w Lechii. Na obozie w Korei dostałem informację, że Goplania wygrała mecz tylko 3:2 z Gryfem Słupsk, a do awansu potrzebne było zwycięstwo różnicą trzech goli. Po tym meczu były jakieś awantury na stadionie.
Jak się dostałeś do Gdańska? Ktoś polecił, czy zauważyli?
Chyba zauważyli. Pamiętam zresztą, że zainteresowany mną był także Lech Poznań, a Goplania i Lech były wtedy klubami kolejowymi, więc współpraca się układała. Ich propozycja była jednak niekonkretna. Kazali mi przyjechać na tydzień na testy i wtedy mieli zadecydować, czy mnie chcą. Bardziej konkretni byli w Gdańsku. Powiedzieli, żebym przyjeżdżał i podpisujemy umowę. Wybrałem Lechię tym bardziej, że mogłem studiować w Gdańsku.
Grałeś już w tym słynnym meczu, gdy Janusz Jojko w barażach przeciwko Lechii wrzucił sobie piłkę do bramki?
Nie, byłem wtedy zaproszony na mecz rewanżowy, gdy jego już nie było, bo został zdyskwalifikowany i przeszedł do GKS Katowice.
Później był Białystok.
Do Jagielloni było wypożyczenie na rok i to był czas niefortunny, bo rok wcześniej Jagiellonia grała już w pierwszej lidze i miała bardzo dobrych zawodników. Posprzedawała jednak Bayerów, Michalewicza do Olimpii Poznań i kilku innych. Ta drużyna była osłabiona, chociaż początek sezonu miała dobry.
No właśnie wtedy strzeliłeś bramkę przeciwko Zawiszy.
Tak, strzeliłem gola Andrzejowi Brończykowi. Ale wtedy Zawisza miał bardzo dobry skład. Oprócz Brończyka byli Straszewski, Nowak, Kot, Durda.
Jagiellonia wtedy spadała. Zostałeś?
Nie, poszedłem do GKS Katowice. To był transfer definitywny z Lechii. Grałem tam tak naprawdę dwa sezony, bo doznałem przykrej kontuzji, która tak naprawdę wyeliminowała mnie prawie na rok. Miałem dwie operacje. W Katowicach lekarze źle to zdiagnozowali, bo miałem zerwane więzadła. Tymczasem wcześniej lekarz klubowy stwierdził: „Masz tylko naderwane albo naciągnięte i możesz grać”. Okazało się, że skręciłem nogę i poszła mi łękotka. Na operacji w Piekarach Śląskich wycięli mi łękotkę i powiedzieli, że mam naderwane więzadła, ale z tym można grać. No więc grałem na blokadach 3-4 tygodnie, aż nie byłem w stanie nawet biegać. Ojciec załatwił mi w Warszawie zabieg u doktora Moskwy. To był ojciec tego korespondenta telewizyjnego. On mnie operował i doszedł, że więzadło poboczne miałem zerwane, a krzyżowe naderwane. Nie grałem 8 miesięcy, a kiedy wróciłem, nie było tak jak wcześniej. Miałem słabszy sezon. Pojawiła się oferta z Warty Poznań, która po rundzie jesiennej zajmowała pierwsze miejsce w II lidze. Z nią wywalczyłem awans do I ligi. W jednym z sezonów strzeliłem na wyjeździe Lechowi dwie bramki i wygraliśmy 2:1.
Wtedy pewnie już o Tobie myśleli, ale zanim pojawiłeś się przy Bułgarskiej, był jeszcze epizod w Izraelu.
Jeszcze przed końcem sezonu w Polsce pojawiła się oferta i klubu uzgodniły, że pojadę na testy i zagram w Pucharze Intertoto w zespole Hapoel Petah-Tikva, gdzie przyjechali też Tomek Cebula i Mariusz Kuras. Byłem tam około 3 miesięcy, ale oni nie chcieli zapłacić całej kwoty, tylko w ratach. Warta nie chciała się na to zgodzić, więc wróciłem.
Zetknąłeś się tam z wydarzeniami świadczącymi o tym, że tam trwa wojna?
Na każdym kroku wojskowi, nawet kobiety, noszą przy sobie broń. A Jarek Araszkiewicz, który też tam grał, ale w Maccabi Netanya, pokazał mi miejsca, w których doszło do zamachów. Pamiętam jak grając w Izraelu pojechaliśmy na mecz Pucharu Intertoto do Turcji. Graliśmy z Genclerbirligi Ankara. Pojechaliśmy z dwoma agentami Mossadu. Przed naszym wejściem do autokaru oni wchodzili i sprawdzali czujnikami, czy nie ma bomby. Tam nie wolno nam było wyjść nawet na miasto na zakupy.
Po epizodzie w Izraelu wróciłeś do Wielkopolski?
Tak, to był najbardziej owocny moment mojej kariery. W 1994 roku królem strzelców został Zenek Burzawa i pamiętam do teraz jego wypowiedź w telewizji, gdzie w jakimś meczu zdobył cztery bramki, że „jakoś bardzo łatwo mu przychodziło ich strzelanie”. Dwuznaczne, prawda? No to w tym roku ja zdobyłem srebrną piłkę „Głosu Wielkopolskiego”, którą do tej pory mam w domu.
W Lechu byłeś długo?
Dwa lata. Wtedy byliśmy wicemistrzem jesieni i w ostatnim meczu rundy jesiennej graliśmy z Legią. Do końca życia będę pamiętał ten mecz. Oni wtedy mieli dobry skład, to był ten okres, kiedy grali z Panathinaikosem. W bramce stał Maciej Szczęsny, a ja w pierwszej połowie strzeliłem gola na 1:0 i wszystko by było dobrze, gdyby nie 88 minuta i rzut karny. Ja strzelałem, a Szczęsny obronił. Dwie minuty później poszła kontra i było 1:1. Taka jest piłka. Mimo tego, tamten sezon w Lechu był najlepszy.
Na chwile chciałem wrócić jeszcze do początków Twojej przygody w ekstraklasie. Gdy przechodziłeś do Lechii nie byłeś traktowany protekcjonalnie, że przychodzi chłopczyk z małego miasta?
Nie było czegoś takiego. Byłem bardzo dobrze przyjęty, a to dlatego, że grałem razem z kończącym wtedy karierę Maciejem Kamińskim (byłym zawodnikiem Goplanii – dop. aut.). Byliśmy wtedy pierwszy raz w Gdańsku i ojciec mu powiedział, żeby się mną zaopiekował. A że strzelałem bramki, to musieli mnie wstawiać do składu.
Nie żal ci, że w najlepszych czasach, kiedy byłeś w dobrej formie, nie udało się tobie załapać do kadry?
Była szansa i bardzo mi żal, ale wtedy reprezentacja Polski była bardzo silna. W ataku grali Kosecki i Warzycha, więc ciężko było się załapać. Grałem w jednym meczu sparingowym przeciwko Albanii w kadrze B.
Ale może zabrakło tobie też trochę takiej bezczelności? Bo wtedy były już czasy, że nie wypadało tylko dobrze grać w piłkę, ale też dobrze się sprzedać.
Może tak, bo był taki jeden sezon, kiedy w grę wchodziła kwestia przygotowania. Był taki sezon, że cała drużyna Lecha w rundzie jesiennej grała bardzo dobrze, ale to procentowało z przygotowania wcześniejszego. Później zima pojechaliśmy na obóz do Szklarskiej Poręby i sami zawodnicy już widzieli po nim, że nie jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu i jakby z nas uszło powietrze. Tamta wiosna dla Lecha była tragiczna.
Grając w ekstraklasie miałeś dziwne sytuacje, że były podejścia innych klubów do sprzedania meczu? Przecież w latach 80. i 90., szczególnie w końcówce sezonu „dziwne” mecze były na porządku dziennym.
Pamiętam, że grając w Warcie, kiedy mieliśmy bardzo dobry sezon, graliśmy na wyjeździe z Rakowem Częstochowa i podeszli do nas na bezczelnego. W sumie trochę ich oszukaliśmy, bo powiedzieliśmy, że niby się zgadzamy, ale pieniądze, które nam oferowali, były śmieszne. W przerwie meczu doszliśmy do wniosku, że jednak gramy normalnie i wygraliśmy 2:0.
A sędziowie ustawiali mecze? Czułeś się często oszukiwany?
Może tak było, ale my o tym nie wiedzieliśmy. Na pewno były jednak śmieszne rzuty karne czy rzuty wolne, żółte czy czerwone kartki. To było wiele razy. Nawiązując do filmu „Piłkarski poker”, w każdym filmie jest odrobina prawdy. W tym filmie wszystko jest wyolbrzymione, ale coś w tym jest.
Po dwóch latach w Lech uznali, że jesteś już za stary i rezygnują z ciebie?
Miałem wtedy 28 albo 29 lat. Ale tam zaczęły się problemy finansowe. Byłem zawodnikiem Warty, ale choć to kluby poznańskie, to one się nie za bardzo lubią. Byłem wypożyczony na rok i mogłem następny rok grać na wypożyczeniu, a później albo transfer definitywny, albo powrót. Wróciłem więc na chwilę do Warty, a później trafiłem do Pogoni Szczecin, do Szukiełowicza. Z tym zespołem awansowałem do I ligi. Później była znów Warta i KP Konin. Właścicielem tego klubu był Piotr Nowak, który tak naprawdę był cały czas w USA. To był dziwny twór, w którym była karuzela z pieniędzmi. Nie płacili nam tam przez miesiące, a później Piotr przywoził kasę ze Stanów, bo on kończył karierę w Chicago Fire.
Na koniec była Goplania?
Mieszkałem w Poznaniu i grałem w Aluminium Konin, ale nie chciało mi się codziennie dojeżdżać na treningi. Więc trenowałem z jakimś zespołem piątoligowym, a na weekendy przyjeżdżałem grać w Goplanii.
To było pewnie trudne zderzenie z rzeczywistością. Goplania nie przypominała już klubu, z którego odchodziłeś w latach 80. Chyliła się ku upadkowi.
No taki jest sport i trzeba tylko żałować, że tak to wyszło. W każdym razie w meczu z Pogonią Mogilno doznałem kontuzji kolana i postanowiłem definitywnie zakończyć karierę.
No i wyjechałeś do Anglii? Miałeś tam kontakt z futbolem?
Tak, ale krótki. Mieszkam w południowym Londynie, a trafiłem do klubu, gdzie prowadziłem 8-9-letnich chłopców, który znajdował się w okolicach Wembley. Dojazdy zabierały mi zbyt wiele czasu. Zdarza mi się chodzić na mecze, najczęściej na Crystal Palace, bo mieszkam niedaleko stadionu.
Na koniec o lokalnym podwórku. Nie żal ci patrzeć na to, co dzieje się z Goplanią?
Na pewno. Pamiętam, że 2-3 lata temu to była niezła, młoda drużyna, która na pewno nie powinna spaść tak nisko. Ale to nie jest piłka zawodowa. Wiejskie kluby dają więcej pieniędzy zawodnikom, niż klub z Inowrocławia. Ale ja pytam zawodników: Jeżeli masz do wyboru klub tej samej ligi w mieście i na wsi, to gdzie byś wolał grać? Bo ja bym wolał grać w mieście i tu stworzyć dobrą drużynę. A inowrocławscy piłkarze rozdrabniają się i odchodzą, bo ktoś im da 100 złotych więcej. Jednak na pewno przykro, że Goplania spadła do A klasy. Rozmawiałem z ojcie i powiedziałem mu: Musi być awans. Jeśli w tym roku się nie uda, to klub wpadnie w marazm, a na stadionie nie będzie żadnego kibica.