Tęsknota za ringiem
dział: Sport / dodano: 12 - 05 - 2022
Kujawski ma ponad 100 lat. Kiedyś inowrocławscy zawodnicy byli mistrzami kraju. Dziś cieszą się, gdy wygrają jedną z walk na podrzędnej gali. Inowrocław z jednego z czołowych ośrodków pięściarskich przekształcił się w głęboką prowincję.
Zdjęcie w gdańskiej gazecie z lat 30. ubiegłego wieku. Na nim kilku krępych chłopaków i podpis: „Pięściarzy Goplanji zdążyli poznać kibice w całej Polsce, bo to jeden z czołowych klubów”. Nie było w tym opisie ani cienia przesady. Inowrocławski klub w latach międzywojennych zaliczał się do ścisłej czołówki, a od jego pięściarzy trenerzy zaczynali ustalanie składu na mecze kadry.
Wszystko to początkowo było zasługą jednego człowieka. Wiktor Junosza-Dąbrowski był oficerem artylerii, który służył przez 3 lata w inowrocławskiej jednostce. Z boksem zetknął się we francuskiej Sorbonie, gdzie studiował. Na Kujawach w 1921 roku założył klub, w którym trenować zaczęli późniejsi mistrzostwie kraju - Stanisław Gotowała i Kazimierz Świtek.
To właśnie ci inowrocławscy bokserzy wzięli udział w pierwszym oficjalnym pojedynku pięściarskim organizowanym przez Polski Związek Bokserski 15 grudnia 1923 r. w cyrku przy ulicy Ordynackiej w Warszawie. Obaj zresztą wygrali swoje walki.
Oprócz nich w klubie trenowali także Ksawery Mejnas, Edmund i Karol Cywińscy i Władysław Karolewski. W pierwszych mistrzostwach kraju złote medali zdobyli jednak tylko Świtek i Gotowała. Zwłaszcza temu drugiemu wróżono karierę, bo choć był słaby technicznie, to braki nadrabiał walecznością. Gdy pierwszy raz pojawił się na treningu, Junosza-Dąbrowski chciał go wręcz wyprosić.
- Młodzieniec o krzywych nogach, zapadniętej piersi, przeraźliwie chudych ramionach, wystającym brzuchu i anemicznej, jakiejś martwej twarzy. Chciałem mu z początku powiedzieć, że taka pokraka nie ma nic do szukania w klubie sportowym, ale pomyślałem sobie, że ten biedny chłopak bądź co bądź zawsze trochę później umrze na gruźlicę, jeśli pogimnastykuje się przed śmiercią - wspominał Wiktor Junosza-Dąbrowski.
To była, zdaje się, jedna z najlepszych decyzji trenera w życiu. Gotowała nieludzko trenował, nabrał mięśni i został mistrzem kraju. - Pozostał rozpaczliwie powolny i niezgrabny. Łaził po ringu jak żaba. Ale po dziesięciu ciosach chybionych, jeden z zadanych wyprostowaną ręką zamachowym spadał na szczękę i przeciwnik zawsze walił się na podłogę - wspominał pierwszy trener Stanisława Gotowały, który karierę zakończył już po kilku latach, a po wojnie parał się trenerką.
Byli jednak inni. Pojawił się Bohdan Kotkowski, Paweł Lelewski oraz bracia Leon i Sylwester Zieliński. Treningom tych braci sprzeciwiał się ostro ich ojciec, który czekał podobno po każdym meczu z tęgim kijem przy wyjściu z sali. - Uniknąć kija papy było znacznie trudniej niż ciosu przeciwnika na ringu. Wysokim chłopakom trudno było zniknąć w tłumie - opisuje w książce o historii Goplanii Lucjan Dombek.
O sile kujawskiego boksu świadczyć może fakt, że w 1939 r. Paweł Lelewski zdobył mistrzostwo kraju (choć reprezentował Stellę Gniezno), Sylwester Zieliński regularnie był powoływany do reprezentacji Polski, a Goplania zremisowała w meczu z mistrzem Polski Wartą Poznań 8:8.
Co ciekawe, inowrocławski klub toczył pojedynki w dzisiejszym Teatrze Miejskim. Najciekawsze oglądało około tysiąca osób, w tym międzynarodowe. Reprezentacja Sztokholmu pokonała Goplanię 13:3. Później gościła u nas też reprezentacja Berlina.
W okresie międzywojennym silną sekcję posiadała również Cuiavia. Jej największym sukcesem był tytuł drugiego wicemistrza kraju w 1936 r. po porażce z poznańską Wartą 5:9. Sekcja rozpadła się, gdy niejaki Małecki, właściciel wytwórni galanteryjnej specjalnym ogłoszeniem w „Dzienniku Kujawskim” nakazał zawodnikom, aby przenieśli się do Goplanii.
Wiadomo też, że wyjazdowe pojedynki pięściarzy z Inowrocławia przyciągały tłumy. Choćby w 1934 roku mecz w Toruniu z tamtejszym TKS sprawił, że sala kinoteatru „Mars” była wypełniona do ostatniego miejsca. Goplania przegrała wtedy 5:9, a mocno przyczyniły się do tego ciosy poniżej pasa inowrocławianina Łuczaka.
- Często uderza tam, gdzie nie wolno, co wywołuje głośne okrzyki protestów z sali. W pewnej chwili lokuje podejrzanie nisko silny cios w żołądek Zacharkowi, który wali się na deski. Sędzia wylicza go, jednak zarządza badanie lekarskie, czy cios był zadany prawidłowo, a po chwili lekarz stwierdza, że otrzymał on uderzenie poniżej pasa - opisywała jedna z gazet.
Po wojnie Goplania miała szansę awansować do II ligi, ale rywale okazali się silniejsi. Wtedy wyróżniającym się zawodnikiem był Włodzimierz Starybrat, a drużynę prowadzili Bohdan Kotkowski i Bernard Mrozowski.
Poziom inowrocławskiego boksu jednak się obniżał. Ostatnim wielkim w tej dyscyplinie był Jan Walczak, który w 1959 roku został mistrzem kraju, kiedy to w finałowej walce pokonał Józefa Grudnia. Po zakończeniu kariery usiłował reaktywować podupadające pięściarstwo na Kujawach. Niestety, bezskutecznie. - Dzisiejsza młodzież, która trafia do bokserskich sal, nie jest tak silna psychicznie jak za moich czasów. Ale trzeba z nią rozmawiać, należy także rozmawiać z rodzicami, opiekunami, wówczas łatwiej jest o pozyskanie i przekonanie jej, że walka na pięści należy do przyjemności - wspominał Jan Walczak krótko przed śmiercią.
Obecnie w Inowrocławiu boks uprawia od kilkunastu do kilkudziesięciu chłopaków. Zresztą może to i lepiej, bo nie wszyscy umiejętności zdobyte w ringu pożytkują w odpowiedni sposób. Jakiś czas temu jeden z nich był zamieszany w ciężkie pobicie pod dyskoteką. W sądzie zapewniał, że nie ma nic wspólnego z pięściarstwem.
Zdjęcie w gdańskiej gazecie z lat 30. ubiegłego wieku. Na nim kilku krępych chłopaków i podpis: „Pięściarzy Goplanji zdążyli poznać kibice w całej Polsce, bo to jeden z czołowych klubów”. Nie było w tym opisie ani cienia przesady. Inowrocławski klub w latach międzywojennych zaliczał się do ścisłej czołówki, a od jego pięściarzy trenerzy zaczynali ustalanie składu na mecze kadry.
Wszystko to początkowo było zasługą jednego człowieka. Wiktor Junosza-Dąbrowski był oficerem artylerii, który służył przez 3 lata w inowrocławskiej jednostce. Z boksem zetknął się we francuskiej Sorbonie, gdzie studiował. Na Kujawach w 1921 roku założył klub, w którym trenować zaczęli późniejsi mistrzostwie kraju - Stanisław Gotowała i Kazimierz Świtek.
To właśnie ci inowrocławscy bokserzy wzięli udział w pierwszym oficjalnym pojedynku pięściarskim organizowanym przez Polski Związek Bokserski 15 grudnia 1923 r. w cyrku przy ulicy Ordynackiej w Warszawie. Obaj zresztą wygrali swoje walki.
Oprócz nich w klubie trenowali także Ksawery Mejnas, Edmund i Karol Cywińscy i Władysław Karolewski. W pierwszych mistrzostwach kraju złote medali zdobyli jednak tylko Świtek i Gotowała. Zwłaszcza temu drugiemu wróżono karierę, bo choć był słaby technicznie, to braki nadrabiał walecznością. Gdy pierwszy raz pojawił się na treningu, Junosza-Dąbrowski chciał go wręcz wyprosić.
- Młodzieniec o krzywych nogach, zapadniętej piersi, przeraźliwie chudych ramionach, wystającym brzuchu i anemicznej, jakiejś martwej twarzy. Chciałem mu z początku powiedzieć, że taka pokraka nie ma nic do szukania w klubie sportowym, ale pomyślałem sobie, że ten biedny chłopak bądź co bądź zawsze trochę później umrze na gruźlicę, jeśli pogimnastykuje się przed śmiercią - wspominał Wiktor Junosza-Dąbrowski.
To była, zdaje się, jedna z najlepszych decyzji trenera w życiu. Gotowała nieludzko trenował, nabrał mięśni i został mistrzem kraju. - Pozostał rozpaczliwie powolny i niezgrabny. Łaził po ringu jak żaba. Ale po dziesięciu ciosach chybionych, jeden z zadanych wyprostowaną ręką zamachowym spadał na szczękę i przeciwnik zawsze walił się na podłogę - wspominał pierwszy trener Stanisława Gotowały, który karierę zakończył już po kilku latach, a po wojnie parał się trenerką.
Byli jednak inni. Pojawił się Bohdan Kotkowski, Paweł Lelewski oraz bracia Leon i Sylwester Zieliński. Treningom tych braci sprzeciwiał się ostro ich ojciec, który czekał podobno po każdym meczu z tęgim kijem przy wyjściu z sali. - Uniknąć kija papy było znacznie trudniej niż ciosu przeciwnika na ringu. Wysokim chłopakom trudno było zniknąć w tłumie - opisuje w książce o historii Goplanii Lucjan Dombek.
O sile kujawskiego boksu świadczyć może fakt, że w 1939 r. Paweł Lelewski zdobył mistrzostwo kraju (choć reprezentował Stellę Gniezno), Sylwester Zieliński regularnie był powoływany do reprezentacji Polski, a Goplania zremisowała w meczu z mistrzem Polski Wartą Poznań 8:8.
Co ciekawe, inowrocławski klub toczył pojedynki w dzisiejszym Teatrze Miejskim. Najciekawsze oglądało około tysiąca osób, w tym międzynarodowe. Reprezentacja Sztokholmu pokonała Goplanię 13:3. Później gościła u nas też reprezentacja Berlina.
W okresie międzywojennym silną sekcję posiadała również Cuiavia. Jej największym sukcesem był tytuł drugiego wicemistrza kraju w 1936 r. po porażce z poznańską Wartą 5:9. Sekcja rozpadła się, gdy niejaki Małecki, właściciel wytwórni galanteryjnej specjalnym ogłoszeniem w „Dzienniku Kujawskim” nakazał zawodnikom, aby przenieśli się do Goplanii.
Wiadomo też, że wyjazdowe pojedynki pięściarzy z Inowrocławia przyciągały tłumy. Choćby w 1934 roku mecz w Toruniu z tamtejszym TKS sprawił, że sala kinoteatru „Mars” była wypełniona do ostatniego miejsca. Goplania przegrała wtedy 5:9, a mocno przyczyniły się do tego ciosy poniżej pasa inowrocławianina Łuczaka.
- Często uderza tam, gdzie nie wolno, co wywołuje głośne okrzyki protestów z sali. W pewnej chwili lokuje podejrzanie nisko silny cios w żołądek Zacharkowi, który wali się na deski. Sędzia wylicza go, jednak zarządza badanie lekarskie, czy cios był zadany prawidłowo, a po chwili lekarz stwierdza, że otrzymał on uderzenie poniżej pasa - opisywała jedna z gazet.
Po wojnie Goplania miała szansę awansować do II ligi, ale rywale okazali się silniejsi. Wtedy wyróżniającym się zawodnikiem był Włodzimierz Starybrat, a drużynę prowadzili Bohdan Kotkowski i Bernard Mrozowski.
Poziom inowrocławskiego boksu jednak się obniżał. Ostatnim wielkim w tej dyscyplinie był Jan Walczak, który w 1959 roku został mistrzem kraju, kiedy to w finałowej walce pokonał Józefa Grudnia. Po zakończeniu kariery usiłował reaktywować podupadające pięściarstwo na Kujawach. Niestety, bezskutecznie. - Dzisiejsza młodzież, która trafia do bokserskich sal, nie jest tak silna psychicznie jak za moich czasów. Ale trzeba z nią rozmawiać, należy także rozmawiać z rodzicami, opiekunami, wówczas łatwiej jest o pozyskanie i przekonanie jej, że walka na pięści należy do przyjemności - wspominał Jan Walczak krótko przed śmiercią.
Obecnie w Inowrocławiu boks uprawia od kilkunastu do kilkudziesięciu chłopaków. Zresztą może to i lepiej, bo nie wszyscy umiejętności zdobyte w ringu pożytkują w odpowiedni sposób. Jakiś czas temu jeden z nich był zamieszany w ciężkie pobicie pod dyskoteką. W sądzie zapewniał, że nie ma nic wspólnego z pięściarstwem.
Fotografia główna: Mecz bokserski Goplania - SC Schlesien Wrocław w 1934 roku. W jasnych koszulkach inowrocławianie, którzy mecz przegrali. fot. Archiwum NAC
Fot 2: Cztery lata później Goplania brała udział w drużynowych mistrzostwach kraju w Poznaniu. Na zdjęciu G. Łada, Łucjan Łada, Rogowski, Marcysiak, Niemczyk, Pierard, Zieliński II, Leśniak. fot. Archiwum NAC
Fot. 3, fot. 4: Jan Walczak (z lewej) przyjmuje gratulacje z okazji 25-lecia pracy trenerskiej. Z tej okazji odbył się mecz Goplania - Olimpia Poznań