Wyszła z tego kaszana - rzecz o zakładach mięsnych
dział: / dodano: 05 - 05 - 2022
To był szok. Znakomicie prosperujący zakład
jako pierwszy po upadku komuny przeszedł w prywatne ręce. Pisały o tym
wszystkie gazety, była telewizja. Kilka lat później upadkiem zajmował
się już mało kto.
31 października 1990 roku w Warszawie podpisano akt sprzedaży Zakładów Mięsnych w Inowrocławiu, które stały się pierwszym w kraju sprywatyzowanych przedsiębiorstwem państwowym. Prezesem powstałej spółki został dr Henryk Makowski, wcześniejszy dyrektor zakładu.
- Każdy liczył, że będzie lepiej i rzeczywiście początkowo tak było. W pierwszych miesiącach zaczęliśmy znacznie więcej zarabiać, podobno mieliśmy wyższe zarobki niż w zakładach sodowych. Ale po jakimś czasie zaczęli to obniżać - wspomina Grzegorz Piński, który pracował w filmie przy ul. św. Ducha.
Już wcześniej bycie pracownikiem zakładów mięsnych w czasach PRL było niczym los na loterii. Dzięki temu najbliższa rodzina mogła być bowiem spokojna o to, co znajdzie się na świątecznym stole. - Wynoszeniem mięsa i wędlin zajmowały się przeważnie kobiety. Facetów można było skontrolować, a pani zaglądać pod spódnicę nie wypadało. Tymczasem znajdowały się tam prawdziwe skarby - śmieje się jeden z byłych portierów.
Na czym to polegało? Otóż panie pracujące w firmie miały pod spódniczkami zamocowane, podczepiane foliowe torby. To tam wsadzały mięso i wędliny, a następnie wracał do domów. Podobno nie raz ubaw wzbudzał widok takiej pani napotkanej po godzinach pracy „na mieście”, bo była znacznie szczuplejsza w biodrach, niż w zakładzie.
Mieszkający dookoła ludzie przeklinali sąsiedztwo z zakładami ze względu na smród, hałasy i gryzonie. Od strony ul. Jacewskiej znajdowała się rzeźnia, z której często dobiegał przeraźliwy kwik zwierząt. Zapachy też nie były przyjemne. No i szczury, niektórzy twierdzą, że wielkie jak króliki. - Od strony Jacewskiej była tragedia. Szczury chodziły po piwnicach, a ciągnęły do wnętrzności, których nie potrafiono przerobić po ubiciu, na przykład, 400 świń - wspomina Grzegorz Piński.
Jesienią 1990 roku firmę wyceniono na 30 miliardów starych złotych i przekształcono w jednoosobową spółkę Skarbu Państwa. Wszystkie udziały warte 6 mld zł wykupili pracownicy, a przedsiębiorstwo obciążono 24-miliardowym długiem, który miał zostać spłacony w ciągu 5 lat.
31 października 1990 roku w Warszawie podpisano akt sprzedaży Zakładów Mięsnych w Inowrocławiu, które stały się pierwszym w kraju sprywatyzowanych przedsiębiorstwem państwowym. Prezesem powstałej spółki został dr Henryk Makowski, wcześniejszy dyrektor zakładu.
- Każdy liczył, że będzie lepiej i rzeczywiście początkowo tak było. W pierwszych miesiącach zaczęliśmy znacznie więcej zarabiać, podobno mieliśmy wyższe zarobki niż w zakładach sodowych. Ale po jakimś czasie zaczęli to obniżać - wspomina Grzegorz Piński, który pracował w filmie przy ul. św. Ducha.
Już wcześniej bycie pracownikiem zakładów mięsnych w czasach PRL było niczym los na loterii. Dzięki temu najbliższa rodzina mogła być bowiem spokojna o to, co znajdzie się na świątecznym stole. - Wynoszeniem mięsa i wędlin zajmowały się przeważnie kobiety. Facetów można było skontrolować, a pani zaglądać pod spódnicę nie wypadało. Tymczasem znajdowały się tam prawdziwe skarby - śmieje się jeden z byłych portierów.
Na czym to polegało? Otóż panie pracujące w firmie miały pod spódniczkami zamocowane, podczepiane foliowe torby. To tam wsadzały mięso i wędliny, a następnie wracał do domów. Podobno nie raz ubaw wzbudzał widok takiej pani napotkanej po godzinach pracy „na mieście”, bo była znacznie szczuplejsza w biodrach, niż w zakładzie.
Mieszkający dookoła ludzie przeklinali sąsiedztwo z zakładami ze względu na smród, hałasy i gryzonie. Od strony ul. Jacewskiej znajdowała się rzeźnia, z której często dobiegał przeraźliwy kwik zwierząt. Zapachy też nie były przyjemne. No i szczury, niektórzy twierdzą, że wielkie jak króliki. - Od strony Jacewskiej była tragedia. Szczury chodziły po piwnicach, a ciągnęły do wnętrzności, których nie potrafiono przerobić po ubiciu, na przykład, 400 świń - wspomina Grzegorz Piński.
Jesienią 1990 roku firmę wyceniono na 30 miliardów starych złotych i przekształcono w jednoosobową spółkę Skarbu Państwa. Wszystkie udziały warte 6 mld zł wykupili pracownicy, a przedsiębiorstwo obciążono 24-miliardowym długiem, który miał zostać spłacony w ciągu 5 lat.
Początkowo wydawało się, że zmiana wyszła firmie na lepsze. Dwa lata po historycznej prywatyzacji w zakładach mięsnych nieco zwiększono nawet zatrudnienie. - Czas obserwacji nie umożliwia odpowiedzi na pytanie, czy i na ile sytuacja w wyniku prywatyzacji trwale się poprawiła, a zwłaszcza na ile ta poprawa jest wynikiem zmiany formy własności - oceniała Barbara Petz z Biura Studiów i Ekspertyz.
Z czasem wszystko zaczęło się jednak sypać. Na Kujawach rosły konkurencyjne firmy mięsne, które dynamicznie się rozwijały, a spółka z ul. św. Ducha żyła chyba jeszcze przeszłością. - Za naszych czasów mięsne były potęgą mieliśmy swoją chlewnie dokupywany był żywiec w niewielkich ilościach. W naszej rzeźni gościli Niemcy, Francuzi oraz przedstawiciele bloku wschodniego. Nasze zakłady były sztandarem nie tylko historycznym ale i pod względem wyrobów - wspomina internautka Krystyna.
Krach nadszedł po dekadzie od prywatyzacji, w 2000 roku, ale o jego nieuchronności mówiło się wiele lat wcześniej. W firmie pojawił się likwidator, a do sądu wpłynął akt oskarżenia przeciwko kierownictwu.
W wieloletnim procesie głównym oskarżonym był Sławomir Ś., który kierował firmą w latach 1996-1999. Prokuratura oceniała, że działał na jej szkodę, uniemożliwiając rozwój, a za jego prezesury wspólnie z zastępcą Markiem K. pogłębiło się zadłużenie.
Zarzuty miał także były prezes Jan J., który piastował stanowisko zaledwie dwa miesiące oraz rekordowo krótko pełniący funkcję przewodniczącego Rady Nadzorczej Andrzej K., który był nim pięć dni.
Jedną z głównych osi sprawy były dziwne preferencje w spłacaniu długów. Bo choć zakłady miały ponad stu wierzycieli, to spłacano tylko dwie firmy, które podejrzewano o "dojścia" do zarządu „mięsnych”. Dzięki temu na poczet długów otrzymały grunty i nieruchomości.
Już w momencie procedury likwidacyjnej, do prasy zaczęły przeciekać
informacje, jak rozporządzano mieniem z zakładzie. Fałszowano faktury,
nie rozliczano się z pieniędzy, a pracownik rozwożący towar mówił, że
jeden z szefów kazał za te pieniądze kupować materiały budowlane do
remontu swojego domu pod Inowrocławiem. Później ludzie zamieszani w
krach znaleźli pracę w Mogileńskich Fabrykach Mebli.
Równolegle kilkadziesiąt osób czekało, co z zaległymi wynagrodzeniami oraz łudziło się, że firma podniesie się z kolan. - Wprawdzie trwają negocjacje z inwestorem strategicznym zainteresowanym kupnem zakładów, ale dotychczas nie wykazał on zdecydowanych działań. Rozpoczynam poszukiwania obiektu, do którego mogłaby być przeniesiona produkcja - informował likwidator, Janusz Foremski.
Jak te plany się skończyły, wiadomo. Przez dekadę 3-hektarowy teren między ulicami św. Ducha a Jacewską straszył przechodniów. Najgorsze były pierwsze miesiące od jego zamknięcia. - Szczury nie miały czego żreć i przeniosły się do bloków i kamienic. To był koszmar - wspomina mieszkanka osiedla Toruńskiego.
Kilka lat po ustrojowej transformacji bieda w Inowrocławiu była jednak tak duża, że nawet szczury wyzdychały. Wielki grunt kupił znany z kupowania gruntów w mieście przedsiębiorca z Ciechocinka. Znalazł na część chętnego i tak powstał market „Lidl”.
Reszta stała jednak wciąż zarośnięta i straszyła. Jedynym pożytkiem było to, że łatwiej przejść ludziom między odległymi od siebie ulicami. Teraz w okolicach są kolejne sklepy, wyrosły bloki, okolica zmienia się...
Jedynym wspomnieniem po historycznej prywatyzacji zakładów mięsnych jest książka prezesa Henryka Makowskiego, który przekształcał zakład „Jak sprywatyzowałem przedsiębiorstwo państwowe”.
Równolegle kilkadziesiąt osób czekało, co z zaległymi wynagrodzeniami oraz łudziło się, że firma podniesie się z kolan. - Wprawdzie trwają negocjacje z inwestorem strategicznym zainteresowanym kupnem zakładów, ale dotychczas nie wykazał on zdecydowanych działań. Rozpoczynam poszukiwania obiektu, do którego mogłaby być przeniesiona produkcja - informował likwidator, Janusz Foremski.
Jak te plany się skończyły, wiadomo. Przez dekadę 3-hektarowy teren między ulicami św. Ducha a Jacewską straszył przechodniów. Najgorsze były pierwsze miesiące od jego zamknięcia. - Szczury nie miały czego żreć i przeniosły się do bloków i kamienic. To był koszmar - wspomina mieszkanka osiedla Toruńskiego.
Kilka lat po ustrojowej transformacji bieda w Inowrocławiu była jednak tak duża, że nawet szczury wyzdychały. Wielki grunt kupił znany z kupowania gruntów w mieście przedsiębiorca z Ciechocinka. Znalazł na część chętnego i tak powstał market „Lidl”.
Reszta stała jednak wciąż zarośnięta i straszyła. Jedynym pożytkiem było to, że łatwiej przejść ludziom między odległymi od siebie ulicami. Teraz w okolicach są kolejne sklepy, wyrosły bloki, okolica zmienia się...
Jedynym wspomnieniem po historycznej prywatyzacji zakładów mięsnych jest książka prezesa Henryka Makowskiego, który przekształcał zakład „Jak sprywatyzowałem przedsiębiorstwo państwowe”.