Czarna flaga głodu w Solankach
dział: Polityka / dodano: 23 - 05 - 2022
W drugiej połowie lat 30. sytuacja gospodarcza nie tylko Inowrocławia, ale całego kraju, zmieniała się nie tak, jak by chcieli rządzący. Bieda i bezrobocie były nadal powszechne, niemal tak, jak dekadę wcześniej. Dlatego rozmaite protesty były na porządku dziennym. W Inowrocławiu głośny stał się ten, w którym na głodówkę zdecydowało się kilkudziesięciu bezrobotnych powstańców. Przed muszlą koncertową w Solankach zawisła czarna flaga.
Inowrocław w swojej długiej historii znał rozmaite rodzaje głodówek. Te współczesne, z ledwie kilkunastoletnią historią, z perspektywy czasu nazwać można nawet szopkami. W czasie ich relacjonowania media nie wychwyciły niuansów, które na jaw wychodziły znacznie później.
Otóż w czasie głośnych protestów w jednym z większych zakładów pracy niemal losowano, kto odegra „mdlejącą” scenkę przed telewizją. - Kobieta, na którą padł wybór, że będą ją efektownie mdlejącą wynosić, szła dzień wcześniej do fryzjera, żeby dobrze wyglądać w telewizji – opowiada jeden z uczestników akcji.
Inną szopkę pamiętają na Pałukach, gdy podczas protestu głodowego w jednym z zakładów zdecydowano się na czasową przerwę. Któraś z gazet nazwała to dosłownie „przerwą na żarcie” kpiąc jednocześnie z jednego z parlamentarzystów, który zapewne dla przysłowiowego wzrostu słupków poparcia zdecydował się solidaryzować z głodującymi, ale nie chciało mu się tak daleko jechać, więc głodował… w swoim gabinecie, gdzie nikt nie widział jego „cierpień”.
Zgoła inaczej wyglądała głośna głodówka 47 bezrobotnych powstańców wielkopolskich, którzy w akcie ostatecznej desperacji zdecydowali się nie przyjmować pożywienia będąc na widoku, w muszli koncertowej w Solankach.
Do strajku głodowego doszło w czerwcu 1937 roku. Przebieg protestu, choć głośny w lokalnej prasie, był raczej spokojny, zwłaszcza jeśli mieć na względzie duża skalę. Ich liczba w szczytowym momencie wynosiła 47, choć z czasem zaczęli słabnąć z wycieńczenia oraz rezygnować z innych powodów. Oto odezwa głodujących opublikowana w Dzienniku Kujawskim:
My, bezrobotni powstańcy wlkp., apelujemy do Społeczeństwa miasta Inowrocławia o pomoc moralną w naszym trudnym położeniu materialnym. W dzień powstania i dni następne, kiedy nieśliśmy życie nasze w ofierze kajdanami skutej Ojczyźnie, byliśmy pełni hartu. I dziś duch nasz się nie zmienił i nadal gotowi jesteśmy nieść ukochanej Ojczyźnie nasz najdroższy skarb – życie! Na głodówkę zdecydowaliśmy się jeno w ostateczności… Ojczyzna, której rozkuliśmy kajdany i daliśmy wolność po półtora wiekowej niewoli nie ma dla nas od kilku już lat pracy. Zdaje nam się, że jesteśmy dziś już nie potrzebnymi, choć wielu z nas jest w pełni sił do pracy. Pracy nie możemy jednak otrzymać, a posiadamy przecież dzieci i żony, domagające się chleba codziennego… Prosimy nas zrozumieć, że nie kieruje nami żadna sprężyna wywrotowa - antypaństwowa. Stwierdzamy raz jeszcze, że do tego ostatniego, rozpaczliwego czyny: głodówki, zmusiły nas nader trudne warunki materialne, w jakich znajdujemy się my, i rodziny nasze! Prócz prawa do życia - nie domagamy się nic więcej od czynników miarodajnych!
Inowrocław w swojej długiej historii znał rozmaite rodzaje głodówek. Te współczesne, z ledwie kilkunastoletnią historią, z perspektywy czasu nazwać można nawet szopkami. W czasie ich relacjonowania media nie wychwyciły niuansów, które na jaw wychodziły znacznie później.
Otóż w czasie głośnych protestów w jednym z większych zakładów pracy niemal losowano, kto odegra „mdlejącą” scenkę przed telewizją. - Kobieta, na którą padł wybór, że będą ją efektownie mdlejącą wynosić, szła dzień wcześniej do fryzjera, żeby dobrze wyglądać w telewizji – opowiada jeden z uczestników akcji.
Inną szopkę pamiętają na Pałukach, gdy podczas protestu głodowego w jednym z zakładów zdecydowano się na czasową przerwę. Któraś z gazet nazwała to dosłownie „przerwą na żarcie” kpiąc jednocześnie z jednego z parlamentarzystów, który zapewne dla przysłowiowego wzrostu słupków poparcia zdecydował się solidaryzować z głodującymi, ale nie chciało mu się tak daleko jechać, więc głodował… w swoim gabinecie, gdzie nikt nie widział jego „cierpień”.
Zgoła inaczej wyglądała głośna głodówka 47 bezrobotnych powstańców wielkopolskich, którzy w akcie ostatecznej desperacji zdecydowali się nie przyjmować pożywienia będąc na widoku, w muszli koncertowej w Solankach.
Do strajku głodowego doszło w czerwcu 1937 roku. Przebieg protestu, choć głośny w lokalnej prasie, był raczej spokojny, zwłaszcza jeśli mieć na względzie duża skalę. Ich liczba w szczytowym momencie wynosiła 47, choć z czasem zaczęli słabnąć z wycieńczenia oraz rezygnować z innych powodów. Oto odezwa głodujących opublikowana w Dzienniku Kujawskim:
My, bezrobotni powstańcy wlkp., apelujemy do Społeczeństwa miasta Inowrocławia o pomoc moralną w naszym trudnym położeniu materialnym. W dzień powstania i dni następne, kiedy nieśliśmy życie nasze w ofierze kajdanami skutej Ojczyźnie, byliśmy pełni hartu. I dziś duch nasz się nie zmienił i nadal gotowi jesteśmy nieść ukochanej Ojczyźnie nasz najdroższy skarb – życie! Na głodówkę zdecydowaliśmy się jeno w ostateczności… Ojczyzna, której rozkuliśmy kajdany i daliśmy wolność po półtora wiekowej niewoli nie ma dla nas od kilku już lat pracy. Zdaje nam się, że jesteśmy dziś już nie potrzebnymi, choć wielu z nas jest w pełni sił do pracy. Pracy nie możemy jednak otrzymać, a posiadamy przecież dzieci i żony, domagające się chleba codziennego… Prosimy nas zrozumieć, że nie kieruje nami żadna sprężyna wywrotowa - antypaństwowa. Stwierdzamy raz jeszcze, że do tego ostatniego, rozpaczliwego czyny: głodówki, zmusiły nas nader trudne warunki materialne, w jakich znajdujemy się my, i rodziny nasze! Prócz prawa do życia - nie domagamy się nic więcej od czynników miarodajnych!
Już po dwóch dobach od rozpoczęcia strajku, większość wyczerpanych leżała pokotem na podłodze muszli. - Panuje dziwna cisza… Widzimy ludzi o zmienionych twarzach koloru szaro-bladego. Jeden z głodujących, który w południe omdlewał już, odstawiony został do szpitala - relacjonował Dziennik Kujawski.
Demonstrujący kategorycznie oświadczali, że od protestu nie odstąpią, „bo nie posiadają sił fizycznych do opuszczenia muszli”. Narzekali też na brak jakiegokolwiek kontaktu ze strony władz miasta.
Temat głodówki zdominował posiedzenie Rady Miejskiej. Obrady było tak gorące, że przeciągnęły się do 1.00 w nocy. - Sam fakt głodówki jest zjawiskiem przykrym. Dzisiaj zaszedł i ten przykry wypadek, że żony głodujących powstańców chciały okupować biura opieki społecznej. Powstańcy chcą stałej pracy, a takiej pracy miasto dać nie może. Kolej zapotrzebowała 12 ludzi na okres 4-tygodniowy. Żaden z głodujących powstańców nie chciał pójść tak, iż trzeba było innych bezrobotnych zapośredniczyć. Głodujący powstańcy żądają także stałych posad a ja nie mogę przecież zwolnić ludzi, którzy na służbie miasta znajdują się od 20, 15 czy 10 lat - wyjaśniał prezydent Inowrocławia Apolinary Jankowski.
W chwili strajku w mieście znajdowało się 130 bezrobotnych powstańców. Z 41 wówczas strajkujących (niektórych w dniu sesji zabrano do szpitala, albo zrezygnowali – dop. red.) 12 nie było zweryfikowanych jako powstańcy, a 2 nie było zarejestrowanych w urzędzie pośrednictwa pracy.
Miasto szacowało, że zatrudnienie wszystkich bezrobotnych 130 powstańców na okres 4 miesięcy kosztowałoby 140.000 zł. - A skąd wziąć na to pieniędzy – pytał prezydent Apolinary Jankowski.
Radni wystosowali również apel do przedsiębiorców i właścicieli placówek handlowych o przyjście z pomocą głodującym przez danie im zatrudnienia. - Równocześnie apeluje do tychże powstańców, by w dzisiejszych krytycznych czasach, gdzie tak trudno o chleb i zarobek, przyjęli każdą zaoferowaną im pracę, ponieważ Zarząd i Rada Miejska, najprzychylniej tę sprawę traktując, nie są w stanie chwilowo zadośćuczynić słusznym żądaniom – pisał Dziennik Kujawski.
Samorząd wezwał równocześnie magistrat do niezwłocznej interwencji w Banku Gospodarstwa Krajowego o przyznanie kredytów na cele rozbudowy miasta, celem ożywienia ruchu budowlanego. Apel miał również powiązanie ze strajkiem. W latach 30. firmy budowlane były jednymi z głównych pracodawców.
Po 4 dobach strajku protestujący zaczęli wyraźnie słabnąć Media opisywały, że nawet ci z którymi wcześniej normalnie rozmawiano, teraz odpowiadali na pytania z wysiłkiem. Spadła też liczba głodujących do 37. - Ubyło pięciu demonstrantów, którzy wyciągnięci zostali przemocą z muszli przez żony i dzieci - informował Dziennik Kujawski.
Głodujący odczuwali też skutki chłodnych, czerwcowych nocy. Wielu z nich twierdziło, że czuje się bardzo źle. Warto też wspomnieć również o atmosferze wśród inowrocławian. Otóż w miejscu gdzie wisiała czarna chorągiew - symbol głodówki - zbierały się tłumy mieszkańców.
Protest głodowy zakończył się po pięciu dniach, w niedzielę 27 czerwca po południu. Wtedy to odstawiono do szpitala ostatnich 19 głodujących, gdzie trafili pod dozór lekarzy. - Tym samym kilkudniowa demonstracja bezrobotnych uległa ostatecznej likwidacji - informował Dziennik Kujawski.
Protest z lata 1937 roku był bodajże największym takim w Inowrocławiu. Po jego zakończeniu prasa nie rozpisywała się specjalnie o jego efektach, ale z drobnych notek, niejako „na marginesach” niektórych artykułów wnioskować można było, że odniósł skutek, gdyż wielu z protestujących znalazło pracę. Nie doszło również do innych dużych manifestacji tego typu.