• Przeczytaj koniecznie!
  • Gniewkowo
  • Janikowo
  • Kruszwica
  • Pakość
  • Kujawy
  • Region
  • 

    Strzelał jak do kaczek

    dział: Inowrocław / dodano: 16 - 01 - 2025

    Ta sprawa wciąż budzi wstyd wśród śledczych, którzy wtedy pracowali w kujawskiej policji. W biały dzień zaczęto strzelać do konwojentów z pieniędzmi, którym zrabowano gotówkę przeznaczoną na zasiłki.

    Lata 90. w Inowrocławiu nie należały do fajnych. Przyczynami „dzikiego zachodu”, który panował na ulicach zajmują się pewnie socjologowie, ale bliskie prawdopodobieństwa jest twierdzenie, że polski system nie podołał przemianom 1989 roku.

    To dlatego na ulicach kujawskich miasteczek było niczym w filmie „Psy” - gangsterzy tacy jak osławiony „Dombas”, narkotyki, pościgi, ruska mafia.

    - Bieganie z pałami bejsbolowymi po mieście było bardzo modne - przyznaje jeden z prokuratorów. - Na pewno duża rolę miała nasza nieporadność. Skończył się autorytet milicji, której wszyscy się bali, a zaczęła się policja, przed którą respektu nie miał żaden z tych zbirów - wspomina jeden z byłych inowrocławskich policjantów.

    Zdobyć broń nie było trudno. Przekonywali się o tym stróże prawa, gdy zatrzymywali niektórych zbirów, lub rewidowali ich mieszkania. Ale do pewnego czasu bandyci strzelali głównie do siebie.

    Urząd Pracy w latach 90. znajdował się przy ul. Świętego Ducha, tam gdzie dziś jest siedziba pomocy społecznej. To miejsce było celem wypraw bezrobotnych, których na Kujawach było mnóstwo, chyba więcej niż obecnie.

    Tam też odbierano zasiłki, które dostarczali pocztowi konwojenci. Przyjeżdżali żukiem. Tak też było 22 sierpnia 1994 roku.

    - Oni musieli mieć wszystko rozpracowane. To była chwila, huk, jakieś krzyki i już nikogo nie było – wspominał w gazecie jeden ze świadków zdarzenia.

    Samochód zatrzymał się w pobliżu budynku Urzędu Pracy kilkanaście minut po godzinie 8. Konwojenci musieli przejść kilkanaście metrów. Pierwsza do drzwi dotarła kasjerka. Za nią szedł ochroniarz z torbą pieniędzy.

    - Strzelał pod moim oknem. Miał chyba takiego obrzyna, w którym były tez opiłki. Ochroniarz dostał w nogę i leżał w drzwiach, a odpryskami została trafiona nasza kasjerka. Ten człowiek strzelił chyba dwa razy, zabrał pieniądze i uciekł wzdłuż budynku w stronę ulicy Krzywoustego – wspomina dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy, Przemysław Stefański, który wtedy pracował przy ul. Św. Ducha na niższym stanowisku.

    To on, wspólnie z kolegą, tamował krwawienie z nogi ochroniarza. Nie mieli pod ręką środków opatrunkowych, więc udo powyżej rany przewiązali kablem od przedłużacza.

    - Na podłodze było mnóstwo krwi i butami rozdeptaliśmy ją, ratując człowieka. Pamiętam, że później zabrano mi w związku z tym sandały, jako dowód w śledztwie. Trochę było mi ich żal, bo bardzo fajne były – wspomina na poły żartobliwie Przemysław Stefański.

    Łupem napastnika, a właściwie napastników, bo nikt nie wierzył, że to jakaś jednoosobowa i przypadkowa akcja, padło 850 milionów złotych, co po denominacji daje w nowych pieniądzach 85 tysięcy. - Bandyta wyszedł zza rogu budynku i strzelał do nas jak do kaczek – cytowała ochroniarza ówczesna prasa.


    Co ciekawe, nie była to cała zawartość konwoju. Polska była wtedy zalana złotówkami, niczym jakiś czas temu Włochy lirami. Pudełko zapałek kosztowało bodajże kilkaset złotych. Liczona w milionach gotówka zajmowała mnóstwo miejsca, więc oprócz wyładowanych toreb ochroniarza, 100 milionów miała w siatce kasjerka. Tych pieniędzy nie zrabowano.

    Sprawców napadu nie zatrzymano. Jacyś podejrzani byli, bo w końcu inowrocławski półświatek nie dysponował aż tak wieloma „gierojami”, którzy by się na taki skok odważyli, ale brakło dowodów.

    Podejrzewano znanych w środowisku przestępców. Śledczy w toku pracy operacyjnej byli zresztą niemal pewni, kto tego dokonał. Nie było jednak wystarczających dowodów.

    Tylko Urząd Pracy przez wiele lat procesował się z pocztą, którą obarczał winą za niewłaściwe zabezpieczenie pieniędzy na zasiłki. Dopiero słynny napad wszystko zmienił.

    - Wtedy nie było praktycznie żadnych środków bezpieczeństwa. Od tego napadu wszystko zaczęło dziać się inaczej. Szkoda, że trzeba było takiego wydarzenia – puentuje Przemysław Stefański.